Lwów pełen kulinarnych tajemnic
Kawiarnia Kopania Kawy
Lwów pełen kulinarnych tajemnic
Wspaniały, wiekowy Lwów. Z czym nam się kojarzy to miasto? Kresowiakom z Semper fidelis i Cmentarzem Łyczakowskim, przewodnikom turystycznym z zabytkowym Rynkiem i katedrą Ormiańską, wielbicielom muzyki poważnej ze elitarną sceną operową. A polskim smakoszom dobrego jedzenia i poszukiwaczom miejsc, gdzie można by ciekawie zjeść? Niestety, z niczym. A szkoda, bo i pod tym względem ma to miasto wiele do zaoferowania. Wręcz słynie z niewiarygodnej wprost ilości oryginalnych knajp o niepowtarzalnym stylu i klimacie.
Czasy, kiedy na lwowskim rynku stały jedynie beczkowozy z kwasem chlebowym, należą już do przeszłości. W przyrynkowych kamienicach i sąsiednich ulicach tego miasta znajdują się dziesiątki restauracji, barów, kawiarni, które pomysłowością aranżacji i ofertą kulinarną mogą zadziwić niejednego wytrawnego smakosza. Czy tanio już nie powiem, ale na pewno oryginalnie.
Do biegu gotowi…
Punktem startu powinna być pierwsza we Lwowie restauracja-browarnia (opisywana także jako piwowarnia) „Kumpel” przy ul. Wynnyczenki 6 (www.kumpel.biz), gdzie oprócz regionalnej, galicyjskiej kuchni serwuje się ważone na miejscu piwo. Do sztandarowych potraw, idealnie pod ten napój pasujących, wymienić należy defiladę mięsną z jednej patelni. Jest to danie dla… 6-8 mocnych chłopów, a składa się z kaszanki, bulbianki (zapiekanka z gotowanych kartofli), podwędzanych szaszłyków z kurczaka, polędwicy wieprzowej, grillowanych karkówki i indyka, pieczonych na piwie żeberek i licznych kiełbasek. Do tego dochodzą jeszcze pieczone ziemniaki, kasza gryczana ze skwarkami, kiszone i świeże warzywa, gorący chleb i może by wystarczyło, ale wspomnieć koniecznie trzeba o podawanym do całości samogonie własnej produkcji. Jeśli nas to nie „wykończy” można jeszcze zamówić język wędzony w szpondrze albo metrową kiełbasę z trzema nadzieniami, podawaną z korniszonami, marynowanymi pomidorami i sosem musztardowym.
Szybkim idąc krokiem…
…koniecznie zajrzeć należy także do galicyjskiej żydowskiej knajpy „Pod Złotą Różą” przy ul. Starojewrejskiej, tuż obok ruin synagogi. Zaczynamy od założenia sztucznych pejsów przyczepionych do kapelusza, potem możemy poczęstować się pejsachówką. Wnętrze --- przypomina stare żydowskie mieszkanie - na stołach leżą ręcznie robione obrusy i menory ze świecami, a kelnerka myje nam ręce przed posiłkiem. W karcie m.in. faszerowany szczupak, klasyczny forszmak, czyli danie z resztek, hummus, pierogi z rybą, cymes i wiele innych specjałów.
Po przeciwnej stronie ulicy Starojewrejskiej, w kamienicy nr 48, znajduje się knajpa „Dom Legend”. To trzy piętra wypełnione tradycją, opowieściami, baśniami z lwowskim rodowodem i… obsługą kelnerów bardzo, bardzo niskiego wzrostu. Miejsce to poznać łatwo po wystającym znad okna na drugim piętrze, olbrzymim, metalowym łbie smoka. Każda z sal jest oddzielną, oryginalną opowieścią związaną ze starym Lwowem. W „komnacie lwa” na ścianach wiszą zdjęcia rzeźb króla zwierząt z terenu miasta. Pod dachem umieszczono bibliotekę, a w „komnacie ochrony czasu” z wielkim zegarem zawieszonym pośrodku, stoliki i stołki przypominają mechanizmy zegarowe.
Kolejną restaurację - „Lożę Masońską” - znajdziemy na pierwszym piętrze kamienicy (Rynek 14) naprzeciwko ratusza. Uważana za najdroższą we Lwowie (ceny w menu rzeczywiście są porażające), ale tylko do momentu uzyskania karty klubowej, która upoważnia do 90% zniżki. Wchodzimy na piętro po drewnianych, zdezelowanych schodach. Po otwarciu niczym nie oznakowanych drzwi przez zarośniętego faceta w szlafroku dostrzegamy zagracone wnętrze zapuszczonej kawalerki. I dopiero po jej przejściu i kolejnych odrapanych drzwi, znajdujemy się w ekskluzywnym lokalu, stylizowanym na lożę masońską. Kelnerzy obsługują nas w fartuszkach z symbolami masonerii, wszędzie widoczny jest znak węgielnicy, a najbardziej „ciekawe” są dwie toalety: jedna wytapetowana jest banknotami dolarowymi, a druga przypomina tron królewski czyli Mistrza Loży.
Jak mamy tych ekskluzywności po uszy to zapraszam do pobliskiego baru (Rynek 13) na naleśniki z dodatkami, galicyjski sernik czy strudla z jabłkami lub wiśniami. Przygotowane na naszych oczach placki kosztują niewiele, smakują samą opod świeżością wykonania i podane są przez przesympatyczne i ładne kelnerki. W lokalu na parterze (wchodzi się do niego wprost z rynku) unosi się zapach pieczonego ciasta, a ślinka cieknie sama do ust.
… meta, koniecznie meta.
Po tych wszystkich kulinarnych spacerach czas na kawę, a jeżeli już na nią, to w kawiarni „Kopalnia kawy” na parterze kamienicy Rynek 10. To największa lwowska palarnia kawy, nawiązująca do XVII-wiecznej tradycji Jerzego Kulczyckiego - lwowianina, który w 1683 r., ze zdobytych po bitwie pod Wiedniem tureckich taborów zabrał worki z kawą. Współcześnie możemy we Lwowie obserwować proces palenia kawy, jej mielenia, parzenia. Smakować jej aromat, pić duszkiem na dziesiątki sposobów, a na koniec kupić zapas tej, która zrobiła na nas największe wrażenie.
I teraz syci wrażeń możemy wracać do kraju, ze świadomością, że dzięki ukraińskim pogranicznikom czeka nas kilkugodzinne czekanie na granicy, co pozwoli nam spokojnie trawić i delektować się wspomnieniami.
Krzysztof Zieliński