Produkt podkarpacki lokalny bardzo
Smak Górno fot. Krzysztof...
Produkt podkarpacki lokalny bardzo
Szampania jest znana w świecie z pewnego swojego musującego produktu, który należy pić schłodzony. Wybrańcy rosyjskiej arystokracji, którym po bandyckiej rewolucji bolszewickiej udało się przedostać do Francji, wprowadzili ten napój na wyżyny najbardziej wykwintnych napojów alkoholowych. I dodali do niego truskawki, bo podobno szampan wyciąga kwintesencję smaku z truskawek, a truskawki z szampana. Oczywiście ta wyrafinowana konsumpcja może być absolutnie obca moim rodakom, którzy uważają, że w wachlarzu napojów alkoholowych nie ma nic lepszego, co by przebiło wódkę czystą zakąszaną śledziem, najlepiej rolmopsem na zapałce.
Szampan a bimber z Harty
W obecnej nomenklaturze urzędowej Unii Europejskiej szampan na pewno spełnia wszelkie wymogi produktu zarówno lokalnego, jak i regionalnego, no i oczywiście tradycyjnego. O naszej czystej nie można tego powiedzieć, bo to Rosjanie przypisują sobie wynalezienie trunku, który jest koktajlem wody i spirytusu w proporcji 60 do 40. Poza tym wódkę produkuje pół świata i każdy rości sobie do tego prawo i ma to prawo. Przebiegłość polega aliści na tym, by jakiemuś produktowi (a rozpatrujemy akurat produkty alkoholowe) nadać swoistą, lokalną nazwę i obwieścić światu, że to produkt wytwarzany tylko w tym jednym jedynym regionie, w dodatku na tradycyjnej, sięgającej pokoleń recepturze. Włosi w ten sposób wypromowali grappę, która jest niczym innym jak destylatem przefermentowanych wytłoków i pestek winogron, czyli produktem odpadowym. Śmierdzącym obrzydliwie, wręcz cuchnącym, przy którym bimber z Harty ma bukiet i smak wytwornego koniaku. Tyle tylko, że Włochom udało się wmówić światu, że grappa to trunek szlachetny, którego wyjątkowy smak są w stanie ocenić jedynie prawdziwi smakosze, natomiast producenci bimbru z Harty traktowani są od dziesięcioleci jako przestępcy i są ścigani z mocy prawa jako łamiący ustawę, a nawet ustaw kilka. Efekt jest taki, że wywołująca torsje samym tylko zapachem grappa sprzedawana jest w zaprojektowanych przez najlepszych designerów butelkach i jej cena zbliża się do niezłej jakości koniaku, natomiast bimber z Harty można kupić w słoiku po marmoladzie, nawet za przysłowiową „dychę”. Jeden i drugi trunek spełniają wymogi produktu lokalnego i tradycyjnego, ale tylko jeden z nich jest znany w świecie.
Najłatwiej w branży spożywczej
Włosi i Francuzi jako nacje żyjące znakomicie z turystyki, co i rusz wymyślają jakiś produkt, który natychmiast uznawany jest za lokalny lub regionalny, produkowany na „jedynej” i „sięgającej stuleci” tradycyjnej recepturze. Turyści dają się na to łapać, mimo że w sąsiednim, a także bardzo odległym departamencie czy prowincji jest taki sam produkt, tyle tylko, że o innej nazwie i też kreowany jako jedyny i niepowtarzalny.
Piszę to nie po to, żeby dokopać Włochom czy Francuzom, ale po to, by podążać ich śladem. Jeśli bowiem zadamy sobie pytanie, jaki polski produkt ma stempel wyróżniający go spośród produktów innych nacji i jest kojarzony na świecie z Polską, to będziemy się bardzo długo zastanawiać, czy coś takiego w ogóle mamy i w końcu tak, czy owak wskażemy na „wódkę wyborową”. Najłatwiej odrębność lokalną, regionalną i tradycyjną znaleźć bowiem można rzeczywiście w wachlarzu produktów spożywczych, ponieważ w tym asortymencie specyfikę warunkowały i nadal warunkują położenie geograficzne, klimat i autentyczna tradycja.
Są jednak także produkty spoza branży spożywczej, które natychmiast kojarzy się z konkretnym krajem albo regionem, a nawet tylko miastem. Drewniane lalki matrioszki, czyli baba w babie od największej do najmniejszej, jednoznacznie kierują nas do Rosji. Samowary też do Rosji, a w tej Rosji z Tuły, która słynęła z ich produkcji. Wykwintnie i bogato ubrane lalki odpowiedni sznyt mają tylko w Wenecji, podobnie jak tamtejsze maski karnawałowe, czy szkło z hut Murano i Burano - wysepek posadowionych na weneckiej lagunie.
Promocja tworzy produkt
Pizza, to wiadomo – Włochy. My na pizzę odpowiadamy pierogami, tylko że pizza - dawne danie biedoty południowej Italii, stało się podczas kilkudziesięciu ostatnich lat jednym z najpopularniejszych na świecie fast food’ów, a nasz polski narodowy smakołyk - pierogi, nawet te z największą tradycją, ruskie, są nieznane już na Słowacji.
Z tych dociekań wysnuć można oczywisty wniosek, że produkt wytwarzany w ściśle określonym regionie, a więc mający charakter lokalny i oparty na sięgającej co najmniej 25 lat wstecz technologii produkcji, jest znakomitym instrumentem promocji danego regionu, jego kultury i obyczajowości. Pod warunkiem oczywiście, że wiedza o nim przekroczy granice regionu, w którym jest wytwarzany i zdobędzie uznanie. Jeśli zdobędzie powszechne uznanie, to jego produkcja może wykroczyć poza granice lokalne. Może być i tak, że produkcja nadal odbywać się będzie w tradycyjnym miejscu wytwarzania, ale popyt na dany produkt ściągać będzie do niego mieszkańców innych regionów. W takim przypadku produkt lokalny będzie także cennym instrumentem promocyjnym regionu, jego wyróżnikiem. Wyróżniająca i promocyjna cecha produktów lokalnych, wytwarzanych według tradycyjnych metod, to główny motyw przyświecający wprowadzeniu przez Unię Europejską trzech oznaczeń dla produktów rolno-spożywczych, które posiadają specyficzne właściwości lub pochodzą z określonych regionów i są z nimi kojarzone: Chroniona Nazwa Pochodzenie, Chronione Oznaczenie Geograficzne, Gwarantowana Tradycyjna Specjalność.
Kiedyś była kiełbasa rzeszowska
Świadomość, że produkt lokalny, wytwarzany na tradycyjnej recepturze, to szansa na promocję, a także rozwój przedsiębiorczości (również, a może przede wszystkim - w skali mikro), jest obecna oczywiście także na naszym Podkarpaciu. Rzecz w tym, że nie tylko ja nie potrafię wymienić produktu lokalnego, czy też wytwarzanego na tradycyjnej recepturze, który byłby charakterystyczny li tylko dla naszego regionu, wyróżniany ze względu na swoją jakość i przez to znany na rynku chociażby tylko polskim. Nie znam otóż takiego produktu. W zamierzchłych czasach realnego socjalizmu poszukiwana była w Polsce kiełbasa o nazwie „rzeszowska”, mimo że produkowana była nie tylko w ówczesnym województwie rzeszowskim. Przymiotnik „rzeszowska” był wtedy synonimem lokalnej, opartej na tradycji masarskiej regionu recepturze i w konsekwencji synonimem jakości.
Czego chcą podkarpaccy producenci
Studiując opracowanie pt. „Analiza potrzeb producentów produktu regionalnego i lokalnego na terenie województwa podkarpackiego” możemy się oczywiście dowiedzieć, jakie jest rozróżnienie między produktem lokalnym, regionalnym i tradycyjnym i że spora liczba podkarpackich producentów ma z tym rozróżnieniem, a w konsekwencji także z klasyfikacją swojego produktu, kłopot. Dotyczy to przede wszystkim tych producentów, dla których wytwarzanie takiego produktu stanowi hobby. Z powyższego opracowania nie możemy się dowiedzieć, jaka jest liczba producentów produktów lokalnych bądź tradycyjnych, ale możemy się dowiedzieć, że nieco ponad połowa z nich sprzedaje swoje produkty, a pozostali rozdają je rodzinie oraz znajomym i pozostawiają na własny użytek. Dla 10% uczestniczących w badaniu producentów odbiorcami ich produktów są mieszkańcy gminy, w której mieszkają, natomiast dla 8% odbiorcami jest grupa określana jako „goście i klienci”, także turyści i ludzie uczestniczący w targach oraz różnego rodzaju imprezach okolicznościowych. Sposoby dotarcia do kupujących są wiec, można powiedzieć dość siermiężne. Trzeba jednak zastrzec, że ta opinia dotyczy tych producentów, którzy traktują tę działalność jako hobby lub jako zajęcie dodatkowe, z którego niekoniecznie muszą odnosić finansowe korzyści.
Wędliniarska różnorodność
Zupełnie inaczej wygląda to w wykonaniu firm. Wyczuły one ogromną szansę na promocję i zbyt swoich wyrobów, jeśli zostaną one opatrzone etykietą wyrobu regionalnego czy tradycyjnego. Jak na razie dotyczy to w przeważającej mierze zakładów mięsnych, a w ich asortymencie przede wszystkim wędlin. W sytuacji ogromnej konkurencji na rynku właściciele tych firm łapią się każdego sposobu, który uatrakcyjniłby ich handlową ofertę. W rezultacie w każdym sklepie mamy co najmniej kilkanaście rodzajów szynki, od chłopskiej i wiejskiej poczynając, poprzez wykwintną, bankietową, wiśniową, na tradycyjnej i zwykłej (bo taką nazwę też widziałem) kończąc. Czy to źle? Absolutnie nie. Poszerza się asortyment produktów i każdy może znaleźć coś dla siebie, a nie tylko szynkę konserwową, która dla mnie akurat jest wyrobem tradycyjnym, bo w czasach wspomnianego wyżej real socjalizmu wystawałem tradycyjnie w kolejce w mięsnym, by po paru godzinach mieć szczęście coś dobrego do gęby włożyć. Ale to oczywiście dygresja. Wracając zaś do meritum, czyli produktowej współczesności lokalnej i tradycyjnej, to nie za bardzo mamy się czym wyróżnić. Rozglądając się na boki, przed siebie i za siebie, nie widać produktu, który byłby kojarzony z regionalną specyfiką i wyjątkową jakością. Sądzę, że skoro nie ma takiego produktu, to trzeba czasu, a być może coś atrakcyjnego i oryginalnego pojawi się i wypromuje.
Problemy z promocją
Z opracowania, którego tytuł zacytowałem wyżej, wynika, że większość producentów produktów lokalnych oczekuje pomocy w dziedzinie promocji. Dotyczy to przede wszystkim producentów indywidualnych, którym, jak piszą autorzy opracowania „brak wiedzy, możliwości oraz środków, aby we właściwy sposób się promować i rozreklamować swój produkt”. Na drugim miejscu na liście potrzeb producentów indywidualnych jest pomoc finansowa i pomoc przy pisaniu wniosków o dofinansowanie działalności. W odniesieniu do pomocy finansowej autorzy opracowania piszą: Producenci najchętniej przyjęliby pomoc finansową, nieobwarowaną licznymi wymogami formalnymi. Część producentów doskonale wie, na co by takie wsparcie przeznaczyła. Jedna trzecia badanych producentów zadeklarowała, że odczuwa brak sprzętu, urządzeń potrzebnych do działalności wytwórczej. Największe braki sprzętowe odczuwają producenci z branży spożywczej - ponad połowa deklaruje brak urządzeń lub sprzętu. Prawie wcale braków sprzętowych nie odczuwają natomiast wytwórcy rękodzieła…
Ponad 50 % ankietowanych producentów deklarowało, że przydałaby się im także pomoc w dystrybucji i sprzedaży, pomoc w dotarciu do klienta i pomoc prawna. Znacznie mniej niż połowa ankietowanych zainteresowana była „pomocą formalną przy zakładaniu działalności”, a zaledwie jedna trzecia pomocą „przy prowadzeniu działalności”.
Tęsknota za Cepelią
O to, czy potrzebują „wsparcia instytucjonalnego”, autorzy opracowania zapytali także przedstawicieli firm wytwarzających produkt lokalny. I okazało się, że podobnie jak producenci indywidualni największe oczekiwania dotyczyły pomocy w dziedzinie promocji. Producenci chcieliby - twierdzą autorzy opracowania – żeby ktoś zajął się wypromowaniem marki produktów lokalnych, jako zdrowych, ekologicznych, wartościowych, uświadomił ludzi co do jakości tych produktów, a następnie dbał o standard marki i chronił przed podróbkami.
Przerzucenie całego ciężaru związanego z promocją, poszukiwaniem kupców i sprzedażą, ujawniło się szczególne u indywidualnych i starszych wiekiem producentów produktów lokalnych. Wyraźnie odczuwalny był w ich wypowiedziach syndrom „tęsknoty za Cepelią”, która jak pamiętamy była właśnie tą, która odbierała od producentów produkty i zajmowała się całą sferą związaną z ich promocją i sprzedażą.
Szkolenia? I owszem
O ile pomocą „przy prowadzeniu działalności” zainteresowana była ledwie jedna trzecia ankietowanych, o tyle w przypadku szkoleń największa ich liczba oczekiwała właśnie takich, które byłyby związane z wykonywaną przez nich działalnością. Producenci wskazywali również, że pożądane byłyby szkolenia wzbogacające ich wiedzę na temat reklamy i sprzedaży produktu, a także dotyczące informacji, gdzie mogą szukać dla swojej działalności wsparcia. Grupą wiekową najbardziej zainteresowaną szkoleniami i wszelkiego rodzaju pomocą, to wśród producentów indywidualnych ludzie w wieku od 51 do 64 roku życia. Natomiast największy odsetek zupełnie niezainteresowanych doradztwem, pomocą i szkoleniami, stanowią rękodzielnicy od 65 roku w górę.
Na razie nie podbijemy Polski i Europy
Z przeprowadzonych przez autorów opracowania rozmów z przedstawicielami władz wojewódzkich należy wnosić, że nie mają oni szerszej orientacji na temat konkretnych typów producentów oraz ich produktów. „Zdaniem przedstawicieli władz wojewódzkich - napisali autorzy raportu - w ostatnim czasie dynamicznie rozwijała się produkcja w branży piekarniczej i masarskiej, coraz więcej jest także rękodzielników. Branża mleczarska jest natomiast najsłabiej rozwinięta i działania urzędu są kierowane tak, by wzmocnić regionalne mleczarnie i inny producentów. Najbardziej znane produkty tradycyjne na Podkarpaciu to kiełbasa markowska, chleb pieczony na liściu oraz w ostatnich latach miód spadziowy i fasola wrzawska”.
Z takimi produktami na razie nie mamy chyba szans na zawojowanie polskiego rynku spożywczego, nie mówiąc już o Europie. Być może stanie się to z czasem i przy zintensyfikowaniu działań promocyjno - reklamowych. Ale na to potrzeba dużych pieniędzy. Na razie podkarpackie produkty lokalne maja charakter lokalny bardzo.
Jacek Stachiewicz